Lelo Burti - ludowe rugby w prawosławną Wielkanoc i gruzińskie Zaduszki
Jeśli kiedykolwiek się zastanawialiście, dlaczego Gruzini są świetnymi rugbystami, odpowiedzią może być właśnie Lelo Burti. To gra sięgająca podobno antycznych czasów, która do tej pory odbywa się tylko w wiosce Szukhuti, w zachodniej Gruzji.
Do centrum Shukhuti – na plac niedaleko kościoła, sklepu i cmentarza – dotarliśmy już w sobotę. Wkrótce poszliśmy na cmentarz obejrzeć nietypowe groby, a tam zaproszono nas do... wspólnego świętowania i wspominania zmarłych. Było sporo wina, jajka farbowane na czerwono (na pamiątkę męki Chrystusa) oraz ciasto wielkanocne, zwane paska lub kulicz. Co prawda w Gruzji zmarłych wspomina się zawsze w poniedziałek wielkanocny, no ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby zacząć nieco wcześniej. Dlatego też w sobotnie popołudnie w Shukhuti spędziliśmy kilka godzin na dwóch cmentarzach we wsi. Tego dnia młodsi i starsi mężczyźni obmyślali także plan na niedzielne Lelo Burti. Taktyka to ważna sprawa, zwłaszcza, gdy w grze bierze udział kilkaset osób.
W niedzielę dzień w Shukhuti zaczął się od lokalnego festynu. Występy zespołów pieśni i tańca ubranych w tradycyjne stroje różnych regionów zrobiły na nas wrażenie. Są też gry i zabawy dla dzieci, na przykład zapasy, czy przeciąganie liny. Starsi siłują się na rękę. Wszyscy mogą spróbować lokalnych specjałów i wina. Im bliżej godziny 17, tym napięcie wzrastało. Pojawiła się karetka, grupa policjantów, młodzież obsadziła dach przystanku dla marszrutek. Pozostali wybrali płoty, latarnie, inne "bezpieczne" miejsca. Dostanie się w wir Lelo Burti może się przecież różne skończyć.
Przed samą grą, miejscowy duchowny organizuje małą rozgrzewkę - stojąc na schodach cerkwi rzuca piłkę chcącym ją złapać. Wierzcie nam, utrzymanie w rękach dość ciężkiej piłki nie jest takie proste. Już w czasie rozgrzewki polała się pierwsza krew, a kilku mężczyzn łapiących piłkę wraz z nią przewrócili się na ziemię.
W końcu na środku ulicy (zamkniętej dla ruchu) pojawił się ojciec Saba w towarzystwie mężczyzny z pistoletem. Wystrzał jest sygnałem rozpoczęcia gry. Batiuszka rzucił, wcześniej poświęconą, piłkę ważącą ok. 16 kilogramów między dwie drużyny. Piłka jest rękodziełem wykonanym ze skóry, a wypełniają ją ziemia i domowe wino. O zwycięstwo, zgodnie z tradycją, walczyło Dolne Szukhuti z Górnym Szukhuti. Ten wygrywa, kto przeciągnie piłkę na swoją stronę wsi.
Początkowo zmagania toczyły się w centralnym punkcie wsi. Po kilkunastu minutach, gdy grupa graczy się przepychała i nie wiedziała, gdzie jest piłka, odnalazł ją jeden z graczy. Zaczął z nią biec, ale po kilkunastu metrach został złapany. Po chwili gra przeniosła się do błotnistego rowu, w którym doszło do krótkiej bójki między kilkoma mężczyznami. Potem, po wyłamaniu płotu, gra toczyła się w sadzie. Lelo Burti niczym tornado zabrało za sobą fragment ogrodzenia. W tej grze bez skomplikowanych zasad można jednak liczyć na pomocną dłoń pozostałych. Gdy ręce graczy idą w górę, to znak, że ktoś potrzebuje pomocy, kogoś trzeba wyciągnąć „z młyna”, a może i wezwać karetkę. Grę można też opuścić, chwilę odpocząć, napić się wody, by z nową siłą wesprzeć swoją część wsi. W poprzednich latach zdarzył się nawet zgon z powodu ataku serca. Ścisk jest olbrzymi.
Każdy z dorosłych, również spoza wsi, może dołączyć do gry. Nas reprezentował Andy Sawicki, jeden z naszych przewodników. Spotkaliśmy także dziennikarza Przemka Kossakowskiego, który również zagrał, a w Szukhuti pojawił się, by zebrać materiał do kolejnego ciekawego reportażu (można go obejrzeć tutaj). Co roku jesteśmy częścią tej fascynującej tradycji i chętnie zabieramy ze sobą podróżników.
Po około 3 godzinach gry, którą akurat obserwowaliśmy, wygrało Górne Szukhuti. Zwycięzca bierze wszystko, czyli piłkę i wędruje na cmentarz, by zanieść ją jako trofeum na grób zmarłego w ostatnim czasie gracza Lelo Burti.
A na sam koniec – czas na świętowanie. Odbywa się ono na cmentarzu, przy grobach bliskich. Gruzini przynoszą jajka barwione endro, czyli korzeniami marzany barwierskiej, różne smakołyki, leje się wino, także na grób zmarłego. Stawiają je na stołach, zbudowanych na stałe albo tymczasowych. Gruzini są blisko swoich przodków i wspominają ich nie tylko w Wielkanoc. Jeśli kiedyś traficie na gruzińską suprę, jeden z toastów zapewne zostanie wzniesiony za przodków. Szacunek do zmarłych, starszych, rodziców i tradycji jest bardzo ważnym elementem miejscowej kultury.
Ciekawostka - Szukhuti leży na głównej drodze między Kutaisi a Batumi, co oznacza, że raz w roku przez jedno popołudnie jest ona nieprzejezdna. A po co jechać do Batumi? Zerknijcie tutaj